Ciągle w drodze Nie boję się marzeń Trzeba seks uprawiać Intymna strona seksu Seks, szczerość i prawdziwa miłość Kochaj i rób, co chcesz Alchemik dusz i serc Dziecko świata Niezupełnie o alchemii Jestem kobietą Zdepczesz lwa, węża i smoka Prorok New Age Drogę dyktują sny Niech żyją szaleńcy Wszystko jest prostsze, niż myślałem Baśnie, które leczą O Paulo Coelho inaczej Każda kultura ma swoje korzenie i skrzydła W ślad za znakami W ślad za snem Wszystko zmienisz w złoto? Alchemik słów

Wszystko jest prostsze, niż myślałemŁukasz Gołębiewski, Rzeczpospolita, 19 maja 2000

Weronika postanawia umrzeć - taki tytuł nosi pana najnowsza książka. Tak postanawia, bowiem nie widzi sensu dalszego życia. Pan we wszystkich swoich książkach stara się ten sens czytelnikowi pokazać.

Jest wiele osób, które nie potrafią go dostrzec - egzystują tak, jakby były martwe. Poprzez postać Weroniki chciałem z jednej strony pokazać, w jak beznadziejnej sytuacji potrafią znaleźć się ludzie, którzy nie mają celu, z drugiej - że czasem dopiero w obliczu śmierci uświadamiamy sobie, ile jest warte nasze życie. Weronika usiłuje popełnić samobójstwo i gdy już jest bliska śmierci, każdą kolejną minutę zaczyna postrzegać jako cud istnienia. Taka jest też moja prywatna filozofia. Codzienność, teraźniejszość - powinniśmy postrzegać jako coś cudownego.

Zanim został pan pisarzem, przemierzył pan ponad 800 kilometrów wędrując starożytnym szlakiem pielgrzymów do Santiago de Compostela. Czy celem tej wędrówki było odnalezienie wiary w sens istnienia?

Raczej odnalezienie powołania. Zawsze chciałem być pisarzem, artystą, ale nie udawało mi się to. I dlatego wcześniej często negowałem sens własnego życia. Nadszedł jednak czas, kiedy stwierdziłem, że nie mogę w nieskończoność odsuwać marzeń. Wtedy zdecydowałem się podjąć pielgrzymkę. Podczas wędrówki uświadomiłem sobie, że wszystko jest prostsze, niż dotąd myślałem. Aby realizować marzenia, wystarczy wewnętrzna dyscyplina i świadomość stawianych przed sobą celów.

Pielgrzymka do Santiago była chyba także swego rodzaju katharsis. W pana biografiach można wyczytać, że w młodych latach zażywał pan narkotyki, spędził pewien czas w więzieniu...

Oczywiście, wyprawa do Santiago była dla mnie oczyszczeniem. Uświadomiła mi, jak powinienem dalej postępować, że nie warto marnować życia na błahe przyjemności, lepiej koncentrować się na tym, co jest dla nas najważniejsze. Dla mnie to było pisanie.

Czy dla odnalezienia sensu życia konieczne są tak radykalne decyzje jak w przypadku pana czy Weroniki?

Absolutnie nie. Wystarczy głęboko w siebie zajrzeć. Sam zdecydowałem się na tak radykalny krok, gdyż miałem już 38 lat i uważałem, że na wiele spraw jest dla mnie za późno. To był akt desperacji. I rzeczywiście podobne pobudki kierują bohaterką mojej powieści, ale powtarzam, że nie jest to droga do naśladowania.

Bohater pana najsłynniejszej książki - Alchemika - także odnajduje harmonię w swoim życiu dopiero po licznych doświadczeniach, po bardzo długiej i ciężkiej wędrówce.

Bo przeciwności losu, wyzwania, jakie człowiek napotyka na swej drodze, ułatwiają zajrzenie do własnego wnętrza.

Bohaterka nowej powieści mieszka w Słowenii. Skąd taki pomysł?

Chodziło mi o pokazanie pewnej analogii. Słowenia to młody kraj, który przeżywa kryzys, nie umie się odnaleźć i walczy o własną tożsamość.

Przed trzema laty odwiedził pan Polskę zupełnie prywatnie. Podobno pracował pan jako barman w jednej z warszawskich restauracji. Słyszałem też, że we Francji pracował pan incognito w fabryce produkującej szynkę konserwową. Czy w ten sposób szuka pan tematów do kolejnych książek?

Nie. To jest forma ucieczki od zawodu pisarza - czasami potrzebuję takich odmian. Do Polski przyjechałem z pielgrzymką do Częstochowy, później spędziłem trochę czasu w Warszawie. To był rok odpoczynku, kiedy postanowiłem wszystko robić inaczej niż zwykle. Dlatego zdecydowałem się na zmywanie naczyń w barze. Nie zbierałem wówczas materiałów do żadnej książki. Zresztą nigdy nie piszę poza Brazylią. Dużo podróżuję, ale pisać potrafię tylko we własnym kraju.

Pana książki ukazały się w 120 krajach, w 45 językach, rozeszły się w nakładzie ponad 30 milionów egzemplarzy. Decyzja, żeby zmywać naczynia w warszawskim barze, to pomysł niespotykany jak na człowieka o takiej pozycji.

Możemy utkać swoje życie z niespodzianek - wówczas jest ono naprawdę interesujące. Cieszę się, że mam całkowitą wolność decydowania o tym, co będę robił.

 

Powrót - artykuły i wywiady