Ciągle w drodze Nie boję się marzeń Trzeba seks uprawiać Intymna strona seksu Seks, szczerość i prawdziwa miłość Kochaj i rób, co chcesz Alchemik dusz i serc Dziecko świata Niezupełnie o alchemii Jestem kobietą Zdepczesz lwa, węża i smoka Prorok New Age Drogę dyktują sny Niech żyją szaleńcy Wszystko jest prostsze, niż myślałem Baśnie, które leczą O Paulo Coelho inaczej Każda kultura ma swoje korzenie i skrzydła W ślad za znakami W ślad za snem Wszystko zmienisz w złoto? Alchemik słów
W ślad za znakamiIwona Hoffman, Zwierciadło, październik 1999
Światowy rozgłos Alchemika, opowieści o chłopcu-pasterzu, który podąża śladem swych marzeń, uczynił jej autora jednym z najpoczytniejszych pisarzy końca naszego wieku. Czy to w Polsce, czy w Stanach Zjednoczonych na spotkania autorskie z Paulem Coelho przychodzą tłumy czytelników spragnionych choćby krótkiej z nim rozmowy.
Dla czytelników pańskich książek stał się pan mistrzem rozwoju duchowego, swoistym guru. Czy ma pan siłę sprostać temu oczekiwaniu?
Z moimi czytelnikami dzielę się jedynie doświadczeniem. Nie próbuję tłumaczyć im wszechświata. Nie mówię, co oznaczają znaki, omeny. Nie udzielam nauk. Jestem po prostu dobrym kompanem, ale na pewno nie mistrzem. Jestem starszym bratem, ale nie guru.
Czy to znaczy, że pisze pan dla każdego, a nie tylko dla tych, którzy już wiedzą, co w życiu jest ważne?
Mam nadzieję, że moje książki o zwykłych ludziach są dla zwykłych ludzi. Uważam, że te, które próbują czytelnika ukierunkować, są niebezpieczne dla naszej drogi duchowej. Moje książki są tylko dzieleniem się przeżyciami. Nie wierzę w gromadzenie wiedzy. Dla mnie wartością jest objawienie, ujawnianie rzeczy nowych. Wierzę w odkrycia, w otwieranie się na nowe, nieznane. Ponad wszystko w to, że życie jest przygodą, czymś niespodziewanym. Wierzę w akt wiary, w mówienie sobie “jestem gotowy”, mówienie “wiem”, nawet jeśli nie wiem. Tak jak napisałem w Alchemiku, cały wszechświat pomaga nam, kiedy gotowi jesteśmy iść naprzód. Jeśli otworzymy się i uwierzymy, że coś jest możliwe, tak się stanie. By żyć pełnym życiem, nie musimy trzymać się kurczowo utartych szlaków. Nie wolno ślepo podążać za tymi, którzy uważają się za mądrzejszych od nas, za mistrzów, guru. Tymi, którzy sądzą, że wiedzą więcej od nas. W ten sposób pozbawiamy się odpowiedzialności za nasz własny los. Jesteśmy wystarczająco silni, by sami poradzić sobie z nieznanym. Ufajmy przede wszystkim sobie.
Jak długo dojrzewało w panu pragnienie, by zostać pisarzem?
Kiedy pierwszy raz pomyślałem o pisaniu, bytem przerażony Bałem się, że jest to niemożliwe. Minęły lata, zanim zrozumiałem, że jesteśmy na Ziemi po to, by realizować swoje marzenia. Mimo że często płacimy za to wysoką cenę, i to niezależnie od tego, czy osiągamy sukces, czy ponosimy porażkę. Zadebiutowałem, mając 38 lat. Dziwiono się, jak to możliwe. Jak widać, wszystko jest możliwe. Możemy zrobić, co chcemy Przeszkodą jest tylko to, że za bardzo liczymy na innych, podpieramy się innymi. Szukamy wymówek, wmawiamy sobie, że nie umiemy czegoś zrobić. Przełomem w moim życiu był rok 1986. Odbyłem wówczas pielgrzymkę do sanktuarium Santiago de Compostella w Hiszpanii, gdzie od wieków ciągną rzesze chrześcijan. Mistyka tego miejsca wywołała we mnie taki wstrząs, że musiałem to opisać. Dzięki temu w 1987 r. pojawiła się moja pierwsza książka Pielgrzym.
Co pan wtedy czuł?
Stanąłem oko w oko ze swym przeznaczeniem. Zdawałem sobie sprawę, że mogę ponieść porażkę, i byłoby to na pewno bolesne i gorzkie. Wiedziałem jednak, że to, co zrobiłem, było wyłącznie moim świadomym wyborem. Wybrałem walkę i - jak nazywam ją w Pielgrzymie - była to dobra walka. Dziękuję dziś Bogu, że dokonałem takiego wyboru, że się w ogóle odważyłem.
Nie bał się pan, że może być złym pisarzem? Nie znaleźć wydawcy, czytelników?
Oczywiście, uwzględniałem to. Moja pierwsza książka nie była sukcesem. Nawet Alchemik nie sprzedawał się dobrze na początku. Pierwszy wydawca w Brazylii zerwał ze mną kontrakt, ponieważ książka nie przynosiła mu dochodu. Ale wszechświat robił wszystko, żeby mi pomóc i wierząc w to nie przestałem pisać. Byłem uparty, zdecydowany. Dlatego mi się udało. Alchemika najpierw wydano w Hiszpanii, po dwóch latach w USA. Pomogła mi w tym wtedy dwudziestoletnia osoba. Nie miała w ogóle doświadczenia, ale była uparta i konsekwentna w tym, co robiła. I udało się. Mônica Antunes z Hiszpanii, bo o niej tu mowa, została moją agentką. To, że ją spotkałem, też było znakiem, a może nawet cudem. To, że jestem popularny, na pewno jest cudem. Cudem bowiem jest wiedzieć, że nie jestem sam ze swoimi myślami.
Druga pańska książka, Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam, opowiada o trudnej miłości. Dlaczego tak trudnej?
Chciałem przedstawić miłość ziemską, która prowadzi do miłości boskiej. Pokazać, że można akceptować każdą miłość, która do nas przychodzi. Bywa, że czujemy się winni, kiedy jest to miłość inna od akceptowanej powszechnie. A przecież każda jest nam potrzebna do równowagi w życiu. Pamiętam, że kiedy pisałem Na brzegu rzeki Piedry... stawałem się Pilar. Przepełniony jej miłością. Była mi tak bliska, że odważyłem się pokazać ją żonie dopiero po ukończeniu książki. Nie chciałem by oceniała ją zbyt wcześnie.
Podobno napisał pan tę książkę w ciągu dwóch tygodni?
To prawda, pisałem ją piętnaście dni. Niektórzy, aby napisać książkę, muszą pojechać w spokojne miejsce, nad jezioro czy w góry Ja muszę być w centrum życia, w środku mojego zwykłego dnia, gdzie obok jest moja żona, sekretarka, setki przychodzących faksów. Wtedy wiem, że niezwykła magia dotyka mojej książki, że nie jest odizolowana od rzeczywistości. Zawsze kiedy chcę pisać, jadę do Brazylii, bo tylko tam mogę tworzyć. We własnym domu, we własnym biurze. Piszę szybko, ale książka dojrzewa we mnie przez dwa lata. Nie znaczy to, że myślę o niej nieustannie. Wiem jednak, że jest, że istnieje. Czeka tylko na odpowiedni moment, by ukazać się w całej postaci. Nie robię notatek, ponieważ jestem pewien, że ważne rzeczy pozostaną we mnie, a odejdą te nieważne. Jedyną czynnością, jaka pozostaje mi na koniec, jest wystukanie wszystkich słów na komputerze.
Ciągle pan podróżuje. Co pana tak goni po świecie?
Nauczyłem się podróżować dawno temu, jeszcze jako hippis, i za małe pieniądze. Dziś oczywiście podróże służą głównie promocji książek, ale dla mnie najważniejsze jest doświadczenie, jakie czerpię z tych podróży Manifestacją tego doświadczenia są moje książki. Wielu ludziom pomogły one inaczej spojrzeć na świat. Znaleźć w sobie odwagę, by poszukiwać.
Czego pan szuka? Czy do duchowej wędrówki nie wystarcza religia?
Wychowałem się w katolickiej rodzinie. Chodziłem do szkoły prowadzonej przez jezuitów, którzy znani są z twardych reguł. Już sam ten fakt wystarcza, aby odsunąć się od religii. Uczęszczanie do katolickiej szkoły jest najszybszą drogą do utraty wiary. Kiedy skończyłem naukę, zdecydowałem, że muszę poszukać czegoś innego. Moja duchowa droga była dla mnie bardzo ważna. Zacząłem próbować - poznałem inne religie, sekty, tajemnicze ugrupowania. Wiele podróżowałem, aż zrozumiałem - przede wszystkim po pielgrzymce do Santiago de Compostella - że religia, którą mamy we krwi, jest najważniejsza, najistotniejsza. Powróciłem do Kościoła katolickiego. Uczęszczam na msze święte i zawsze noszę przy sobie wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej, który dostałem od kogoś jeszcze w Brazylii. Uważam jednak, że duchowa droga nie ma nic wspólnego z religią. Rozwój duchowy jest naszą odpowiedzialnością i musimy ją podjąć. Tylko od nas zależy, jaką drogę odbierzemy. Nie wolno przy tym zapominać, że Bóg zawsze nas prowadzi, bez względu na to czy rozumiemy to czy nie.
Większość z nas podąża utartymi szlakami, bo tak łatwiej w życiu, bezpieczniej...
Na szczęście są wśród nas tacy, którzy nie szukają łatwych dróg, mają odwagę zrobić coś nowego, innego. Potrafią odczytać znaki, jakie im daje Bóg, i idą śladem tych znaków. Są jak rzeka. Nic nie jest w stanie ich zatrzymać. Akceptują wszelkie zmiany i nigdy nie tracą z oczu celu swej wędrówki.
Na zakończenie spotkania Paulo Coelho napisał mi na egzemplarzu swojej książki: Follow the omens - podążaj za znakami.