Ciągle w drodze Nie boję się marzeń Trzeba seks uprawiać Intymna strona seksu Seks, szczerość i prawdziwa miłość Kochaj i rób, co chcesz Alchemik dusz i serc Dziecko świata Niezupełnie o alchemii Jestem kobietą Zdepczesz lwa, węża i smoka Prorok New Age Drogę dyktują sny Niech żyją szaleńcy Wszystko jest prostsze, niż myślałem Baśnie, które leczą O Paulo Coelho inaczej Każda kultura ma swoje korzenie i skrzydła W ślad za znakami W ślad za snem Wszystko zmienisz w złoto? Alchemik słów

Niech żyją szaleńcyValerie Colin-Simard, Elle, czerwiec 2000

Jest to książka w części autobiograficzna. Dlaczego Pan ją napisał?

Ponieważ zdałem sobie sprawę, że wielu moich czytelników uważa się za wariatów. Chciałem podzielić się z nimi przeświadczeniem, że nigdy nie jesteśmy w izolacji, zawsze znajdzie się ktoś gotowy, by uczestniczyć w naszej przygodzie.

Skąd przekonanie, ze Pana czytelnicy w ten sposób myślą o sobie?

Wszystkie moje książki mówią o tym, żeby żyć własnym życiem, a nie takim, jakie narzucają nam inni. Ci, którzy je czytają, pragną przeżyć własną, osobistą legendę. To już rodzaj szaleństwa, bo by tak się stało, muszą rozbić mury szklanego więzienia, które je otacza. I to również moment głębokiej samotności.

Co konkretnie przytrafiło się Panu?

Przeszedłem prawie wszystkie stany przeżywane przez bohaterkę mojej książki: atak paniki, depresję, schizofrenię. Jako młody człowiek byłem dziwny. Miałem problemy z nawiązywaniem przyjaźni, całymi dniami czytałem książki, marzyłem o pisaniu, chciałem zostać artystą. Rodzice tak bardzo bali się o moją przyszłość, że trzy razy zamykali mnie w szpitalu psychiatrycznym.

Tak bez powodu?

Tak. Pewnego dnia zaprowadzili mnie tam pod pretekstem badań lekarskich. Usłyszałem: “To jest twój pokój”. Nie zrozumiałem. Spędziłem wówczas na obserwacji dwadzieścia dni.

Weronika, Pana bohaterka, nie czuje się w tym szpitalu aż tak bardzo nieszczęśliwa. Jak Pan to przeżył?

Szpital psychiatryczny jest odrębnym światem. To królestwo oddzielone od rzeczywistości, gdzie robi się to, na co w danym momencie ma się ochotę. Z jednej strony czułem się tam źle, ale z drugiej miałem świadomość, że przeżywam jedyne w swoim rodzaju doświadczenie. To surrealistyczny i deliryczny kosmos. Człowiek czuje się w nim dobrze! Jak w euforii. A czasem w depresji. To anarchiczne państwo. Miejsce, gdzie ma się prawo do szaleństwa.

W jaki sposób ten pobyt odmienił Pana?

Kiedy po raz pierwszy wyszedłem ze szpitala, porzuciłem książki i zacząłem bardzo intensywnie przeżywać swoją młodość. Bawiłem się, włóczyłem po knajpach, wracałem do domu o piątej nad ranem. Stałem się agresywny, wstąpiłem nawet do bandy, zmieniłem się w chuligana. Moi rodzice, już wcześniej zaniepokojeni, tym razem całkowicie utwierdzili się w przekonaniu, że jestem wariatem.

I zamknęli Pana po raz drugi, a potem po raz trzeci.

Tak, ale tym razem przeżywałem to już dużo gorzej, bo w tym czasie pokochałem życie.

Czy szpital psychiatryczny zrobił dla Pana cokolwiek dobrego?

Być może za pierwszym razem. Rezultaty tego pobytu okazały się jednak całkowicie sprzeczne z zamysłem moich rodziców, którzy pragnęli, bym odnalazł miejsce w karnym szeregu.

W książce nie wydaje się Pan tak bardzo mieć im tego za złe.

Z czasem zrozumiałem, że powzięli taką decyzję z miłości. Radzili się lekarza. Później dręczyło ich poczucie winy. Kiedy jednak powiedziałem ojcu, że zamierzam o tym napisać książkę, zaczął się bać, że będę miał kłopoty. Znany brazylijski pisarz, trzykrotnie zamykany w szpitalu psychiatrycznym, o tym nikt wcześniej nie słyszał! Wytłumaczyłem ojcu, że może gdybym kandydował na prezydenta republiki, taka przeszłość byłaby kłopotliwa, natomiast pisarz ma prawo być wariatem.

Czy to prawdo, że w Brazylii Pana książka umożliwiła zmianę przepisów prawnych w kwestii nadużywania odosobnienia?

Tak. Teraz, żeby zamknąć kogoś do zakładu, potrzebna jest opinia drugiego, państwowego lekarza, innego niż lekarz rodzinny.

“Nic na świecie nie zdarza się przypadkiem”, mówi Pan ustami swojej bohaterki. Czy to znaczy, że i Pana doświadczenie ze szpitalem psychiatrycznym nie było przypadkowe i miało sens?

Kiedy piszę: “Nic nie dzieje się przypadkiem”, mam raczej na myśli spotkania, a nie wydarzenia. Jestem przekonany, że pobyt w zakładzie był zapisany w moim losie, choćbym nawet nie do końca rozumiał dlaczego.

Jeśli istnieje przeznaczenie, gdzie jest miejsce na naszą wolność?

Mamy wolność porzucenia naszego osobistego losu i pójścia śladem losu innych: męża lub żony, ojca czy matki, czy społeczeństwa. Żeby jednak powiedzieć “tak” własnemu przeznaczeniu, trzeba umieć powiedzieć “nie” wielu innym rzeczom. Mieć odwagę wykonania pierwszych kroków. Dopiero potem przychodzi wewnętrzna radość, która bardzo często jest zaraźliwa.

Dlaczego Weronika postanawia umrzeć?

Ponieważ uważa, że jej życie nie ma sensu. Dwadzieścia lat to moment przełomowy. Człowiek decyduje się wtedy zająć sam własnym życiem albo akceptuje, że zrobi to za niego ktoś inny; tym samym godzi się na status niewolnika.

Już jako młody człowiek wiedział Pan, że chce zostać pisarzem. Tymczasem dzisiaj wielu młodych nie wie, czego pragnie.

W takich przypadkach trzeba być buntownikiem. Posunąć bunt do ostateczności. Samemu odkryć, że nasze własne ograniczenia są znacznie mniejsze niż te, jakie się nam narzuca. Dopiero wtedy można dostrzec i pojąć to, czego nie widziało się wcześniej: naszą osobistą legendę, nasze przeznaczenie. Jeśli ktoś stara się natychmiast zająć miejsce w szeregu, w efekcie nigdy nie pozbędzie się zwątpień.

Czy decyzja o samobójstwie oznacza dla Pana odwagę, czy tchórzostwo?

Przede wszystkim głupotę.

Czy Pan sam kiedykolwiek pragnął śmierci?

Nigdy.

Dlaczego postanowił Pan opowiedzieć tę historię oczami kobiety?

Żeby nabrać większego dystansu do tej postaci. Więcej mnie samego jest w innych bohaterach książki. Weronika jest normalną, młodą kobietą, która żyje w obcym sobie świecie, pełnym uczuć, których nie zna, takich jak nienawiść i gniew, i pełnym wyzwolonej seksualności. Wykorzystuję ją, by ze świeżą niewinnością podejść do spraw, które dobrze znam.

Weronika budzi się w szpitalu psychiatrycznym i słyszy głos: “Czy chcesz, żeby Cię zaspokoić?” Dlaczego?

Dlatego że tak to wyglądało ze mną.

W rzeczywistości?

Tak, kiedy obudziłem się w środku pierwszej nocy, ktoś zadał mi właśnie takie pytanie. Odpowiedziałem przecząco (śmiech).

“Chcę pozostać szalona, przeżyć życie tak, ja je sama śnię, a nie tak, jak życzą sobie inni” mówi jedna z postaci książki. Czy trzeba być szalonym, żeby pragnąć żyć według własnych snów?

To właśnie jest klucz do książki. Czym jest szaleństwo? Dla mnie to niemożność porozumienia się. Jeśli potrafię na przykład uzmysłowić pani znaczenie wody mineralnej w Zurychu, to znaczy, że nie jestem szaleńcem, bo istnieje na tym świecie ktoś, z kim mogę się czymś podzielić. Ale jeśli mi się to nie uda, jeśli nikt mnie nie zrozumie, wtedy zacznę być postrzegany jako osobnik dziwaczny, a to się może bardzo źle skończyć. Na tym polega złe szaleństwo.

Czyżby istniało dobre?

Tak. Takie, które pozwala na odwagę podążania za własnymi marzeniami, choćby wydawały się absurdalne, i na akceptację ceny, którą trzeba za to zapłacić.

Z lektury Pańskiej książki wyniosłam wrażenie, że szaleńcy nie zawsze są tymi, za jakich się ich uważa. Czy właśnie to miał Pan na myśli?

Poczucie wyobcowania nie jest zastrzeżone dla szpitali psychiatrycznych. W rzeczywistości izolacja czai się wszędzie. Nawet, jeśli codziennie o dziewiątej rano wychodzę do biura, mogę być totalnie samotny. Po pracy wracam do domu, oglądam pornosy, onanizuję się, nie odzywam do nikogo. Powoli staję się trupem. Zaczynam stwarzać sobie świat, w którym takie reguły życia są do przyjęcia. Pierwszy krok to krytyka świata innych, która ma usprawiedliwić moją gorycz. Później buduję wokół siebie obronne mury. Zamykam się przed życiem i przed tym, co nieoczekiwane. Społeczeństwo akceptuje tego rodzaju szaleńców, ponieważ mimo wszystko, mogą być jeszcze produktywni. Ich samych jednak przygniata straszliwe cierpienie, choć nie zawsze muszą zdawać sobie z tego sprawę, czasem czują się wręcz panami wszechświata.

Jedna z Pańskich postaci doświadcza wyjścia poza własne ciało. Dlaczego opowiada Pan w książce tę historię?

Bo jest prawdziwa. W szpitalu psychiatrycznym byt wariat, który za każdym razem, gdy dostawał lekarstwa, opuszczał swoje ciało. Ja sam też spróbowałem.

Udało się?

To nie jest trudne. Wypróbowałem różne techniki. To podróż poza przestrzeń i czas, w magiczny świat, gdzie doświadcza się uczucia, że widzi się własne ciało i można je przenieść w dowolne miejsce. Jeszcze dzisiaj zdarza mi się, że budzę się w środku nocy i nie mogę się poruszyć, chociaż jestem w pełni świadomy. Pływam poza moim ciałem. Teraz jednak to mi już nic nie daje.

A wtedy?

Wtedy dzięki temu zrozumiałem, że istnieją światy paralelne.

Pisze Pan, że świadomość śmierci jest jedynym sposobem, aby naprawdę docenić życie.

Kiedy miałem 26 lat, pisałem piosenki, uważane w Brazylii za wywrotowe. Któregoś dnia zostałem porwany przez oddział paramilitarny. Żołnierze rzucili mnie na ziemię, wycelowali z rewolweru. Naprzeciwko miejsca, gdzie byłem przetrzymywany, stał hotel. Przyszło mi do głowy wówczas, że głupio byłoby umierać, patrząc na hotel. Dokładnie w tym momencie przesunął mi się przed oczami film z całego mojego życia, ale niezupełnie tak, jak opisują w książkach. Zadałem sobie pytanie: Jeśli miałbym teraz umrzeć, czy przeżyłem moje życie? Odpowiedziałem tak.

W wieku 26 lat!

Byłem buntownikiem, szaleńcem, niczego nie żałowałem. Pomyślałem sobie, że mogę umierać. I to trwa do dzisiaj. Mogę umrzeć choćby zaraz, tu przed panią! Jestem spokojny, bo mogę powiedzieć, że przeżyłem moje życie.

Co chciałby Pan, żeby czytelnik zapamiętał z książki?

Pisarz nie może decydować o tym za czytelnika. Napisanie i przeczytanie książki to trochę jakby stosunek płciowy. Czasem trzeba zaakceptować fakt, że nie ma się orgazmu, natychmiast trzeba odłożyć go do jutra. I właśnie tak może się zdarzyć z tą książką.

 

Powrót - artykuły i wywiady