Weronika postanawia umrzeć - w nowej odsłonie
Podręcznik wojownika światła - w nowej odsłonie
Alchemik
Od 25 lat w Polsce. Niezmiennie inspiruje. Alchemik w nowej odsłonie.
Alchemik
w nowej szacie graficznej autorstwa Cataliny Estrady
Alchemik
Alchemik - edycja limitowana
Alef
Brida
Czarownica z Portobello
Demon i panna Prym
Hipis
Jedenaście minut
Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam
Piąta góra
Podręcznik wojownika światła
Szpieg
Walkirie
Weronika postanawia umrzeć
Weronika postanawia umrzeć - edycja filmowa
Zahir
Zdrada
Zwycięzca jest sam
Spokój. Kalendarz 2024
Siła. Kalendarz 2023
Prostota. Kalendarz 2022
Spotkania. Kalendarz 2021
Sekrety. Kalendarz 2020
Droga. Kalendarz 2019
Wolność. Kalendarz 2018
Przyjaźń. Kalendarz 2017
Odwaga. Kalendarz 2016
Alchemia. Kalendarz 2015
Dzielenie się. Kalendarz 2014
Alchemia "Alchemika"
Czarodziej. Biografia Paulo Coelho
Prorok. Listy miłosne Proroka
Zwierzenia pielgrzyma
Chwila, w której otwiera się dłońPaulo Coelho, specjalnie dla Newsweeka
Moja prawa dłoń powoli naciąga cięciwę, lewa pewnie trzyma łuk. To wielki wysiłek, porównywalny z utrzymaniem w powietrzu trzydziestopięciokilowej walizki. Ręce nie mogą mi zadrżeć, oczy muszę mieć szeroko otwarte, a stopami pewnie stać na ziemi. Jakbym był w transie. Jestem jednocześnie łukiem, strzałą i celem, który znajduje się w odległości dwudziestu ośmiu metrów ode mnie.
I nagle czuję, ze nadszedł ten właściwy moment. Dłoń otwiera się i strzała leci w kierunku tarczy. Od tej chwili łucznik może już tylko kontemplować jej lot, ze świadomością, że dał z siebie wszystko. Podczas strzelania był uważny i odczuwał radość. To paradoks. Starałem się z całych sił utrzymać przy twarzy, przy piersi coś, co chwilę potem muszę wypuścić i nad czym nie będę już miał żadnej kontroli, żadnej możliwości, by tym sterować.
Słyszę, że dzwoni telefon, ale to może zaczekać. Koncentruję się na locie strzały. Ten lot jest podobny do chwili, którą właśnie przeżywam w mojej karierze literackiej. Za kilka dni wychodzi moja nowa książka. Co czuje łucznik na ułamek sekundy po wypuszczeniu strzały, zanim dosięgnie ona celu? Co czuje pisarz wiedząc, że wkrótce jego książka trafi do rąk tych, do których była adresowana, do rąk czytelników, którzy zanurkują między jej kartki i poruszy ich (a może nie?) to, czym chciał się z nimi podzielić?
Gdybym miał ten moment uchwycić w dwóch słowach, powiedziałbym, że czuję podniecenie i radość.
Dawni łucznicy zen powiadali, że każda strzała to jedno życie i każdą należy uszanować. Każda książka jest strzałą. Jakaś cząstka mojego życia odsłania się najpierw przede mną, a potem przed moimi czytelnikami. Oczywiście, wydałem już wiele powieści, a każda z nich wzbudzała we mnie odmienne emocje. Jednak “Zahir” jest szczególny. Bardziej niż jakakolwiek inna książka, może oprócz “Pielgrzyma”, opowiada o mnie samym. Wtedy szukałem miecza na drogę do Santiago. Teraz daję świadectwo temu, jaki użytek z owego miecza zrobiłem.
Strzała jest intencją łucznika. To ona łączy siłę łuku ze słodyczą celu. Intencja łucznika musi być krystalicznie czysta, prosta, dobrze wyważona, bowiem raz opuściwszy łuk, nigdy już nie powróci. Jeśli więc ruchy łucznika nie są dostatecznie precyzyjne i prawidłowe, lepiej zaniechać strzału, niż wypuścić strzałę tylko dlatego, że łuk został już napięty, a cel czeka.
Zdarzyło mi się to wiele razy. Wymazywałem z komputera całe powieści, bo nie udało mi się wyrazić tego, co chciałem. Jednak strach przed popełnieniem błędu nigdy nie paraliżował moich strzał, moich tekstów. Jeśli moje ruchy są właściwe, otwieram dłoń i uwalniam cięciwę. Chociaż jestem obecny we wszystkich słowach, które napisałem, one już do mnie nie należą. Cel zmienia się w lustro – widzę swoje odbicie w oczach moich czytelników.
Znów dzwoni telefon. To mój numer prywatny. Zna go tylko pięć osób. Odbieram. To Mônica Antunes, moja przyjaciółka i agentka, która właśnie wróciła z Targów Książki w Londynie. Spotkała tam większość moich wydawców, pełnych entuzjazmu. Niemal równocześnie na całym świecie ukaże się jakieś osiem milionów egzemplarzy mojej nowej książki. Mówi, że wszyscy zgodzili się, żebym udzielił tylko jednego wywiadu w każdym kraju (oprócz Brazylii, mojej ojczyzny). Opowiada, że Anglicy szykują spot reklamowy dla kin, a wydawca japoński planuje okleić plakatami tokijskie metro.
“Poczułam skurcz w żołądku, Paulo. To musi kosztować fortunę!”
Kończę rozmowę w tym momencie. Nie chcę znać więcej szczegółów. I dodaję jeszcze jedno słowo do dwóch poprzednich: podniecenie, radość i... skurcz w żołądku.
Lepiej wrócę do łuku i strzały. Istnieją dwa rodzaje strzałów. Pierwsze to te oddane z precyzją, ale bez serca, bo choć łucznik świetnie opanował technikę, koncentruje się wyłącznie na celu i to przeszkadza mu się rozwijać. Powiela tylko gesty, których się wcześniej nauczył. Nie robi postępów i dlatego pewnego dnia porzuci drogę łuku, sądząc, że wpadł w rutynę.
Drugi rodzaj to strzały oddane z sercem. Kiedy intencja łucznika staje się lotem strzały, jego dłoń otwiera się w odpowiednim momencie, a dźwięk cięciwy sprawia, że ptaki zaczynają śpiewać. Gest wypuszczenia strzały w dal powoduje – paradoksalnie – powrót do siebie samego. Aby tak się stało trzeba być świadomym wysiłku, jakiego wymagało napięcie łuku, prawidłowo oddychać, skoncentrować się na celu, mieć jasną intencję, zachować harmonię ruchów i szacunek dla swojej pracy.
Strzała nie może zostać wypuszczona zanim łucznik nie będzie w pełni gotowy, bo wtedy jej lot będzie krótki. Nie może również zostać wypuszczona zbyt późno, bo ciało nie wytrzyma tak długiego napięcia i dłoń łucznika zadrży.
Musi wylecieć w chwili, kiedy łuk, łucznik i cel znajdują się w tym samym punkcie Wszechświata. Nazywam ten moment Natchnieniem.
Główny bohater “Zahira” jest pisarzem, dlatego Natchnienie jest dla niego tak ważne. Pisanie jest jednym z najbardziej samotnych zajęć na świecie. Raz na dwa lata siadam przed komputerem, spoglądam w nieznane morza mojej duszy, dostrzegam, że istnieją tam pewne wysepki – pomysły, które czekają tylko, by je odkryć. Więc wsiadam do mojej łodzi, zwanej Słowem i postanawiam popłynąć w kierunku najbliższej z wysp.
Po drodze znoszą mnie morskie prądy, szaleją wiatry i burze, ale mimo wyczerpania wciąż wiosłuję, chociaż wiem, że zboczyłem z trasy i wyspa, do której zmierzałem, zniknęła mi z oczu.
Nie mam już jednak po co wracać. Muszę płynąć dalej, albo przyjdzie mi utonąć na środku oceanu. W owej chwili w mojej głowie kłębią się straszliwe myśli, wyobrażam sobie, że przez resztę życia rozpamiętuję swoje dawne sukcesy, lub krytykuję z goryczą młodych pisarzy, bo sam nie mam już odwagi publikować nowych książek. A przecież marzyłem o tym, by zostać pisarzem. Muszę więc dalej tworzyć zdania, akapity, rozdziały, muszę pisać, póki śmierć po mnie nie przyjdzie, nie dać się sparaliżować przez sukces czy porażkę, nie wpaść w zasadzki. W przeciwnym razie, jaki sens będzie miało moje życie? Zamieszkam w młynie, gdzieś na południu Francji i zajmę się uprawianiem ogródka? Zacznę jeździć na prelekcje, bo mówić jest łatwiej niż pisać? W tajemniczy sposób wycofam się ze świata, żeby zbudować wokół siebie legendę, za cenę utraty tylu codziennych przyjemności?
Przerażony tymi myślami odkrywam w sobie takie pokłady siły i odwagi, o jakie siebie nawet nie podejrzewałem. Dzięki nim oswajam nieznaną stronę mojej duszy. Pozwalam, by poniosły mnie niebezpieczne prądy i w końcu dobijam do wyspy, do której zmierzałem. Mijają noce i dni, a ja opisuję to, co widzę, zadając sobie w duchu pytanie, po co właściwie to robię? Czy warto się wysilać, skoro nie muszę już nic nikomu udowadniać, skoro osiągnąłem już w życiu to, co chciałem, a nawet więcej niż marzyłem.
Zauważyłem, że za każdym razem wszystko odbywa się według tego samego schematu: budzę się o dziewiątej rano, gotowy, żeby zaraz po śniadaniu zasiąść do komputera. Ale zaczynam czytać poranne gazety, wychodzę na spacer, zaglądam do pobliskiego baru pogadać ze znajomymi, wracam do domu, zerkam z niepokojem w stronę komputera, ale muszę przecież wykonać jeszcze kilka ważnych telefonów. Znów spoglądam na komputer, już pora obiadu, jem wyrzucając sobie w duchu, że powinienem był pisać już od jedenastej, ale teraz muszę się jeszcze przygotować. Sprawdzam skrzynkę mailową i widzę, że Internet nie działa. Wystarczy wyjść na chwilę, najbliższa kawiarenka internetowa jest zaledwie dziesięć minut drogi stąd, ale czy nie będzie lepiej napisać choć parę zdań i pozbyć się tego poczucia winy?
Zaczynam z musu, z ociąganiem – ale nagle “to” mnie pochłania i już nie mogę się zatrzymać. Gosposia woła mnie na kolację, proszę, żeby mi nie przeszkadzała. Za godzinę znów mnie woła, jestem głodny, ale jeszcze tylko jedna linijka, jedno zdanie, jedna strona. Kiedy siadam do stołu, kolacja jest już zimna, przełykam w pośpiechu i wracam do komputera – już nie wiem dokąd zmierzam, wyspa została odkryta, coś mnie pcha naprzód w jej głąb, natykam się tam na rzeczy, o których nigdy mi się nie śniło. Piję kawę, potem jeszcze jedną, i w końcu o drugiej nad ranem przerywam pisanie, bo ledwie widzę na oczy.
Głównemu bohaterowi “Zahira” nasuwa się taka sama refleksja: pisać to odkryć historię, której nigdy dotąd nie opowiedziałeś nawet sobie samemu, popłynąć w stronę nieznanej wyspy i spróbować podzielić się tym z innymi. I ku mojemu niezmiennemu zdziwieniu okazuje się, że ci inni także poszukiwali tej wyspy, i że odnajdują ją w mojej książce. Od tej chwili nie jestem już człowiekiem wydanym na pastwę morskiego żywiołu. Dzięki moim czytelnikom spotykam się sam ze sobą. Zaczynam rozumieć to, co napisałem dopiero wtedy, kiedy widzę, że rozumieją to inni – nigdy wcześniej.
Kontempluję lot strzały. Razem z nią poszybowało moje serce i jestem pewien, całkowicie pewien, że pomimo radości, podniecenia i skurczu w żołądku, tej nocy będę spał spokojnie. Razem ze strzałą szybuje bowiem moje serce.